Boże piekiełko

Zdarza się, że nastaje w naszym życiu okres - co tu dużo mówić - masakrycznie zły. Nieszczęścia mnożą się, następują po sobie w tempie lawinowym - jeszcze nie zdążysz się otrząsnąć po jednym, a już drugie miażdży twój wątły spokój, los na oślep dźga nas ostrzem ciętych języków naszych nieprzyjaciół, uderza w najczulsze punkty naszej duszy, dotyka miejsc, które są najsłabszymi ogniwami naszej psychiki albo, co równie niebezpieczne, ciągiem zdarzeń osłabia naszą materialną egzystencję. Najczęściej, jak wynika z mojego doświadczenia, wszystkie te sprawy atakują razem albo lawinowo jedno po drugim bez chwili przerwy na oddech, powodując efekt domina, i wywracają nam życie do góry nogami, akurat wtedy, gdy najmniej tego potrzebujemy i wcale się nie spodziewamy.



Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, że po takich "przygodach" jeszcze się nie złamałam, nie machnęłam ręką i nie spakowałam manatek, by uciec tam, gdzie życie jest łatwiejsze. A pokusy takie miewałam nierzadko.
Patrzyłam na swoje obracające się w ruinę życie. Bezradna. Bezsilna. Bez nadziei. Wszystko się posypało. Odwrócili się najbliżsi, relacje się pokomplikowały. Nerwy wyniszczały to, co jeszcze wydawało się do uratowania. Nastała dziwna pustynia. A przecież jeszcze chwilę temu spełniałam największe marzenie życia!



Kiedyś znajdowałam w sobie jeszcze siły na modlitwę, prośby do Boga o ratunek, do Matki o opiekę i wstawiennictwo. Teraz zabrakło sił nawet na to. Poczułam, że Bóg mnie zawiódł, że odebrał mi to, co wcześniej sam dał...
Historia mojego marzenia łączy się z moją pasją, pracą i zaangażowaniem wszelkich sił, zasobów materialnych, modlitwy, wiary i czasu. Każdy z wykonywanych zawodów wybierałam świadomie i po rozważeniu wszystkich plusów i minusów. Nie wiedzieć czemu Pan zaplanował, że będę żyła tu, gdzie żyję. I choć z całych sił i na różne sposoby chciałam zawsze stąd uciec, zawsze zostawałam. Powoli się z tym godzę, choć to nie łatwe. Ostatnia moja droga zawodowa wiązała się z możliwością kupna kawiarni, której reputacji ani stanu nie sprawdziliśmy. Trochę na tak zwany krzywy ryj kupiliśmy, by mieć wreszcie coś swojego, być szczęśliwymi kowalami swojego losu. Wszystko zgodnie z sumieniami, z modlitwą i przekonaniem o wsparciu zastępów niebieskich. Z wiarą i uczuciem, że oto wreszcie Bóg nam pobłogosławił, a najpotężniejsi święci wspierali nasze pragnienia. O słodka naiwności... tak bardzo wtedy się cieszyliśmy, że rozumy pozostawialiśmy gdzieś daleko i zupełnie o nich zapomnieliśmy. Nie muszę chyba pisać, jak to się skończyło...


Ale to była piękna nauka. Naprawdę, życzę takiej każdemu. To bankructwo połączone z szeregiem innych traumatycznych niepowodzeń nauczyło nas, czym jest Boża mądrość i jak bardzo Pan nas kocha, że pozwolił nam sparzyć się, a jednocześnie nie zginąć.
Mądrość Boża jest znacznie większa od mojej. Bóg w swej miłości nie pozwolił, by rozpacz ogarnęła moje serce, duszę, życie i moich najbliższych. Pokazał mi radość, dał spokój i światło, choć jeszcze nie raz zdarzało mi się zwątpić. Nigdy wcześniej moja relacja z Bogiem nie była tak szczera i prawdziwa. Teraz mogę powiedzieć, że moje życie zaczęło się na nowo. Nie znaczy to, że jest pozbawione moich błędów i potknięć. Nie. Jest pełne świadomej wiary i zaufania Bogu, który zrównał z ziemią i obrócił w proch moje stare życie, moją pychę. Zaorał, pozamiatał i pozwolił budować na nowo, ale już z Nim.



Czy teraz jestem szczęśliwa? Nie wiem. Na pewno jestem spokojniejsza i rozważniej kieruję swoim życiem. Rozdzielam czas, uwzględniając w nim uwagę dla najbliższych, na pracę i dla siebie. Uczę się Boga na nowo, choć nie jestem wzorową uczennicą. Nie wstydzę się tej porażki. Wiecie, jak to jest z hortensjami – są piękne i mocne, a po jakimś czasie trzeba je ściąć do samych korzeni, by w następnym sezonie dały piękne zdrowe kwiaty i znów cieszyły swego opiekuna. Takie życie. Dziś wiem, że jestem silniejsza, może nawet mądrzejsza. Na pewno otoczona ludźmi podobnymi do mnie, od których mogę się uczyć, i którym mogę dać to, czym obdarzył mnie Pan. Ja bym do nich sama nie trafiła, ale jak mawia mój przyjaciel ze studiów: "Pan Bóg działa przez ludzi, mała".


Komentarze

  1. Bardzo Ci dziękuję za ten wpis . Dziwnie to się układa. Te wszystkie zewnętrze i wewnętrzne katastrofy. Nie jest dobrze. Ale czuć wiosnę. Od kilku dni. Bzy nadymają już pączki. Kwitną krokusy i przebiśniegi a pies znajomej znika na całe dnie by potem wrócić zmęczony "jak pies" ale z tak uśmiechniętym pyskiem, że wiadomo ... Idzie nowe, budzi się życie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty